niedziela, 27 października 2013

You're gettin' rusty, brother.

Praca za barem ma swoje plusy i minusy. Nocne życie, napotkani ludzie i przewijające się codziennie okazje, na pewno należą do plusów, ale jak się jest z natury leniwym i lubi się wyspać, to minusy bardzo szybko zaczynają przeważać.  Dodaj do tego mieszkanie w Salem, bycie czarownikiem i istnienie czegoś takiego jak ,,łowcy" i zostaje bardzo niewiele czasu z tych dwudziestu-czterech godzin.
Wieczór zaczął się podobnie, jak setki innych wcześniej, które w znudzonym umyśle Setha zlewały się w jedno. Noce były jednym ciągiem, kufle, nalewak, od czasu do czasu kieliszki i butelka. Wszystko to zlewało się w jeden schemat, powtarzający się w nieskończoność.
Seth skłamałby, gdyby powiedział, że nie czekał na jakieś wydarzenie. Coś co przywróciłoby właściwą siłę biegu jego krwi. Jednak, gdy wydarzenia zaczęły nabierać nieodwracalnego tępa. Seth zatęsknił za stagnacją.
Winchester otworzył bar o siedemnastej, jak miał w zwyczaju. Przez jakiś czas miał spokój, klienci w piątek schodzili się najwcześniej o osiemnastej, a do dwudziestej i tak było pustawo. Przez te kilka godzin nalewał piwo, obserwował gości i gawędził ze znajomymi klientami, którzy jak co tydzień przyszli zalać smutki, albo świętować. O dziesiątej nie miał już czasu ani na pogawędki ani na obserwacje. Zamówienia leciały ze wszystkich stron, a klient który musi za długo czekać, nie zostawia napiwków.
Po raz pierwszy zobaczył go siedzącego w kącie, z piwem, które Seth na pewno nie nalewał. Siedział, z krzesłem podsuniętym pod ścianę i gapił się. Gdyby nie ten wzrok, Seth pominąłby go jak każde innego szaraczka, ale te oczy wwiercały się w barmana jakby chciał zrobić mu coś złego. Z czystą nienawiścią. Seth przerwał kontakt, odwracając się do zniecierpliwionych klientów.
Obcy siedział w tym samym miejscu prawie do zamknięcia, a Winchester z całej siły starał się nie zwracać na niego uwagi. To nie mógł być przypadkowy zawadiaka, który uznał że zastraszy kogoś spojrzeniem. Nikt normalny nie siedziałby tyle przy jednym piwie, a jego jedno piwo nie mieniałoby stanu napełnienia w górę.
Cholera.
Następnego dnia Seth odmówił sobie zwyczajowego drzemania do południa. Wstał ze świtem, śpiąc jedynie trzy godziny. Resztkę znużenia odpędził kawą i prostym zaklęciem. Miał sporo pracy
Najpierw usiadł do biurka, mieszkanie nad barem nie było ogromne, ale na biurko miejsca starczyło. Z szuflad wyjął średniej wielkości stos papierów, za które kilkaset lat temu posłano by go na stos. Papier, pokryty linijkami drukowanego tekstu (w końcu żył w dwudzestym-pierwszym wieku, nie było potrzeby babrać się z rozpadającym pergaminem), rycinami i schematami kręgów. Rozłożył wszystko na biurku, część rycin wymagała układania puzzli z kartek, i przystąpił do nauki. 
Poprzedniego wieczora poczuł coś dziwnego ze strony obcego, musiał to znaleźć. Jeżeli w całym Salem staniała informacja na temat obcego, to znajdowała się w biurku Setha.
Co jakiś czas przerywał lekturę, rozrysowywał jakiś krąg solą na biurku, lub innym materiałem w zależności od potrzeby. Rzucał proste zaklęcia lokalizacyjne, skanował okolicę. Wszystko na próżno. Zwalał to jednak na konto nikłej ilości mocy jakiej używał, w końcu nie chciał zaalarmować wszystkich istot magicznych w stanie. 
Koło trzeciej po południu, kiedy uznał już że nie otworzy dziś baru,  obrócił się by zrobić sobie jakiś obiad. W jego kuchni stał dobrze zbudowany mężczyzna, w znoszonym swetrze i siwych włosach związanych w koński ogon. Z ucha zwisał kolczyk zrobiony z kilku piórek i kostki kurczaka. 
- Seth. - Powiedział poważnie mężczyzna, patrząc na zdziwionego chłopaka.
- Uprzedzaj zanim wpadniesz... tato. - Seth wywrócił oczami i zanurkował do lodówki. 
Prawda była taka, że ojciec Setha nigdy nie zapowiadał się przed przyjazdem, nigdy też nie trudził się pukaniem do drzwi, co parę razy doprowadziło do zawstydzających sytuacji. 
- Mam sprawę, synu. - Zawsze miał. 
- W co się tym razem wpakowałeś? - Zapytał młodszy, jednocześnie wykładając na blat obok kuchenki: jajka, masło, cebulę i porządny kawał kiełbasy. 
- Nie ja, Twoja matka. Ktoś trafił na jej ślad, kiedy ostatnio była w Watykanie. - Ojciec Setha potarł oczy, otoczone wianuszkiem zmarszczek. Wyglądał znacznie starzej niż powinien, ale to była cena jaką płacił za używanie Uchawi Wa Damu Nyeusi.
Seth oparł się ciężko o ścianę za nim, nie miał daleko, jego kuchnia miała w szerokości może półtorej metra. 
- Czemu ja się nie mogłem urodzi w normalnej rodzinie.Nawet normalna rodzina czarownic byłaby spoko, ale nie. Ja musiałem urodzić się w rodzinie, w której matka ma bardziej porąbane hobby od ojca. O ile cokolwiek może być bardziej porąbane od szukania najbardziej chorych rodzajów magii afrykańskiej. - Wyłamał palce. - Dobra, co tym razem zrobiliście? - 
- Twoja matka znalazła jakiś stary zapis, coś o odmładzaniu, wiesz jakiego ona ma fioła na punkcie wiecznej młodości. - 
- Jak każda kobieta w jej wieku. Tylko, że coś mi się wydaje, że ona nie szuka tego dla siebie. - Seth spojrzał na ojca z wyrzutem. 
Clarence Winchester odpowiedział spojrzeniem pełnym zdziwienia. 
- Nie udawaj. Wiesz tak samo dobrze jak i ja, że gdybyś te dwie dekady temu, dał sobie spokój z tym afrykańskim voodoo, ona nie chciałaby ratować męża. Przecież ty wyglądasz gorzej od dziadka! - Seth miał serdecznie dosyć rozwiązywania problemów swojego ojca. Od kiedy poznał Uchawi Wa Damu Nyeusi, przestał bazować na swojej zwykłej mocy, zachłysnął się swoją ,,potęgą", nie wiedział które z jego rodziców miało bardziej upośledzony instynkt samozachowawczy. 
- Pogadanki umoralniające zachowaj na święto dziękczynienia, akurat będziecie mogli nadawać z babcią w kantonie. - Odciął się Clarence. 
Seth machnął ręką, ojca nie dało się przegadać, był bardziej uparty od matki. 
- Co jest? - 
- Watykan wysłał kogoś za nią. - Ojciec wyjął z kieszeni znoszonych jeansów plik kartek i podał synowi. Seth rozłożył plik, i na pierwszej stronie zobaczył zdjęcie.
- Ja was wszystkich pier.... - 
-Ej, mówisz o swoich rodzicach! -
- Nie was.... - 
- Oni żyją w celibacie. -
Obydwaj ryknęli śmiechem. Na zdjęciu przedstawiony był młody mnich, azjatyckiego pochodzenia, ostrzyżony w tonsurę. Zdjęcie musiało być nieco nieaktualne, bo ten, którego wczoraj widział miał dość bujną czuprynę, ale nie ulegało wątpliwości, że to ta sama osoba. Dalsze kartki niosły standardowe i praktycznie bezużyteczne informacje. Chłopak nazywał się Ricardo de Vere i był sierotą, wychowankiem jakiegoś przyklasztornego domu dziecka. Rodzicami byli prawdopodobnie imigranci z Azji, którzy oddali dziecko do domu we Włoszech, stąd rozbieżność aparycji i imienia. 
- Inkwizytor? - 
- Gorzej. Dominikanin. - Clarence wzdrygnął się z przestrachem. No tak, sam był już praktycznie bezbronny, wobec innych użytkowników magii, niezależnie czy tej ,,złej" czy ,,dobrej". Sam pewnie nie wiedział ile razy może jeszcze użyć Damu Uchawi o Uchawi Wa Damu Nyeusi nie mówiąc. 
Dominikanin. Domini Canis. Pies Pana. Ze wszystkich wysłanników Kościoła jakich spotkał przez lata, Ci byli zawsze najgorsi. No, byli jeszcze neofici z Kościoła Amerykańskiego, ale Ci rzadko mieszali się do spraw Salem. 
- To pomoże Ci go znaleźć. - Powiedział ojciec, wyjmując z rękawa mały rulonik papieru. Położył go na blacie, patrząc w oczy syna.
- Czemu matka sama nie zajmie się swoimi problemami? Pamiętam czasy, kiedy takiego zakonnika wciągała nosem na śniadanie. - 
- Pamiętam czasy, kiedy mogłem teleportować się na środku Times Square i nikt nawet nie mrugnął. - Clarence czegoś nie mówił młodszemu Winchesterowi.  - Po prostu zajmij się nim. - 
Seth nie odpowiedział, wbił jajka na rozgrzaną patelnię, kiedy jego ojciec sam odprowadził się do wyjścia. 
O północy, był na polanie w lesie oddalonym od Salem o jakieś pół godziny drogi autostradą. Miejsce było idealne, spokojne, odludne, brak jakichkolwiek niepotrzebnych świadków, ewentualne straty ograniczone do minimum. Jak uczyła mamusia. 
Rozwiązał zawiniątko, na którym spisane były trzy proste słowa, w języku Keczua. Z trudem przypomniał sobie prawidłową intonację, ale sens zaklęcia był mu znany. Nie wiedział co prawda jakie drzwi miał otworzyć, ale cóż... Ojcu trzeba czasem zaufać. 
Efekt był natychmiastowy, chociaż pozbawiony efekciarskich bajerów. Z linii drzew, po przeciwnej stronie polanki wyszła postać. Niski, ubrany w habit z narzuconym kapturem, zakonnik sunął powoli, zgodnie z odwieczną tradycją zakonników ukrył dłonie w rękawach. 
- Spodziewałem się kobiety. - Powiedział łamaną angielszczyzną, z wyraźnym włoskim akcentem. 
- Spodziewałem się mężczyzny. - Odparł z drwiną Winchester. 
Stali, w świetle księżyca, a ich oddechy zamieniały się w parę w chłodnym jesiennym powietrzu. W końcu, by przełamać ciszę Seth powoli zdjął koszulę i zaczął składać ją równo. 
- Po co to robisz? - Zapytał zakonnik, widocznie zbity z tropu. Jego głos wyrażał napięcie, zdenerwowanie. Nie mógł mieć większego doświadczenia w polowaniach na czarownice, z racji młodego wieku. 
- Lubię tę koszulę, nie chcę by się zniszczyła. - Odpowiedział nonszalanckim tonem Seth, prostując się i wyciągając podkoszulek ze spodni.
Ich spojrzenia się spotkały, i ostatnim o czym pomyślał Seth, była wdzięczność, że chłopak ma szacunek dla starej szkoły. 
Najpierw starły się ich myśli. Pojedynek o dominację nad umysłem przeciwnika, by zakończyć starcie zanim dojdzie do jakichkolwiek poważnych zniszczeń. Rodrigo miał myśli rozpalone gorącym żarem i miłością do swojego Boga, Seth zachowywał spokój, jego myśli, jego mentalna obrona była zimna jak lód, wyrachowana i starannie przygotowana na ataki Wiary. Stali tak dłuższą chwilę, mierząc się na psyche, aż dotarli do punktu bez wyjścia. Żaden nie mógł narzucić dominacji drugiemu, a ich energia wyczerpywała się coraz szybciej. 
Pierwszy złamał się i zaatakował Azjata, wyrwał dłoń z rękawa i szybkim ruchem skreślił znak w powietrzu. Seth poczuł zbliżającą się falę mocy, lecz rozproszył ją, bez użycia gestu. Fale przeszły bokiem.
Zakonnik nie przestawał, po pierwszym, raczej próbnym niż poważnym ataku posłał drugi, bardziej złożony.
Potem wszystko zlało się w całość. Winchester nie myślał logicznie, polegał na instynkcie i wyuczonych odruchach. Walczyli jednocześnie na trzech frontach. Ścierali się myślą, zaklęciami, w ruch poszły też noże, wydobyte zza pasów. Zakonnik był dobrym przeciwnikiem, a Seth pierwszy raz poczuł, że na własną zgubę życzył sobie odrobiny ekscytacji w życiu. 
Sekundę roztargnienia, prawie przypłacił życiem. Stalowy uścisk zacisnął się na jego szyi. W odpowiedzi Winchester posłał swój nóż w kierunku gardła przeciwnika, lecz zanim zdążył zadać śmiertelny cios, odrzuciła go od niego sferycznie uformowana magia. 
Pół sekundy później, dwa metry dalej Seth zerwał się z mokrej trawy i wytarł krew z wargi. Kawitacja. Skubaniec potrafił korzystać z kawitacji. Spojrzał na krew na dłoni. Nie miał zbytniego wyboru.
Rozstał czerwień na dłoniach, potem na przedramionach i policzkach. Ciecz nie pokrywała jego ciała idealnie, zostawiała puste miejsca na skórze, układające się w fantazyjne plemienne zwory. 
Seth przymknął oczy, czując jak energia napływa do niego z okolicy. Ziemia, drzewa, zwierzęta, nawet światło księżyca użyczały mu swojej mocy.  
- Damu Uchawi. - Powiedział cicho, patrząc na zakonnika.
Rodrigo uśmiechnął się, dotykając palcem delikatnej smugi na gardle. Pokręcił głową, narzucił kaptur i odwrócił się na piecie. 
Seth zaklął pod nosem, ale jak stara szkoła, to stara szkoła. 
[Tak mi się jakoś nudziło dzisiaj.]

3 komentarze:

  1. [Przeczytałam i zanim powiem się ogólniej, to najpierw w szczegółach. Masz parę błędów.
    1. "Seth pominąłby go jak każde innego szaraczka" - "każdego".
    2. "Miał sporo pracy" - brakuje ci kropki.
    3. "Poprzedniego wieczora poczuł coś dziwnego ze strony obcego, musiał to znaleźć. Jeżeli w całym Salem staniała informacja na temat obcego, to znajdowała się w biurku Setha." - masz powtórzenie słowa "obcy"
    4. "Pogadanki umoralniające zachowaj na święto dziękczynienia, akurat będziecie mogli nadawać z babcią w kantonie." - tak mi się zdaje, że chodziło ci o kanon.

    A tak po za tym, to ponarzekam na brak akapitów, co strasznie utrudnia czytanie i dodam iż półtora metra to bardzo mała szerokość i nawet lodówki się nie da otworzyć. Jak on tam wytrzymuje o.o I jak piszesz dialog do którego nie ma żadnego opisu to nie zostawia się myślnika, tylko nic się nie pisze. Z tego co mi wiadomo.

    A skoro już powiedziałam co nie tak widziałam, to teraz dodam coś o dobrych rzeczach, których wcale nie było mało - przede wszystkim lekkość dialogów była wprost ujmująca. On i jego relacje z rodzicami po prostu wywołały uśmiech na mojej twarzy. Chciałabym tylko prosić o wyjaśnienie końcówki - bo pomijając fakt, jak on krwią z rozciętej wargi dał radę rozsmarować w tylu miejscach, to czy on użył czaru z magii ojca? Bo jeżeli tak, to bardzo mało opisów wewnętrznych biorąc pod uwagę, że wyżej wydawał się iście nie zgadzać z tym podejściem. Jeżeli zaś to inne zaklęcie, to do niczego nie mogę się przyczepić (po za faktem, że odrzucenie na dwa metry to też mało. Mam kolegę co ma dwa metry xP). Generalnie bardzo mi się podobało i mogłam się przy tym trochę rozluźnić. I zaproponuję wątek, jak już kartę opublikuję - oczywiście jeżeli będzie chęć.]

    Przyszła Alessia Harris

    OdpowiedzUsuń
  2. 1. Akapity chciałem dodać, ale tab się krzaczył i przełączał mi okienka zamiast działać jak Bóg przykazał.
    Co do reszty nie mam usprawiedliwienia.
    Półtorej metra szerokości kuchni... Powiem tak, specjalnie sprawdziłem moją kuchnię i lodówkę - w mieszkaniu studenta wszystko się da:D
    Co do Zaklęcia...
    W opowiadaniu występują dwa zaklęcia wymienione z nazwy, jak wczytasz się w nie to znajdziesz podobieństwa. Obydwie nazwy są w Suahili, więc możesz je sobie przetłumaczyć, chociaż to może być spoiler. Czym te zaklęcia są i o co chodzi, będzie nast części.
    Odrzucenie na dwa metry... Zdarzyło mi się w życiu rąbnąć po dwóch metrach o ziemię i uznałem że nie chcę by moja postać kończyła z rozwalonym kręgosłupem, poza tym zależało mi na wykorzystaniu kawitacji (to jest zjawisko fizyczne, można wygooglować).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego osobiście używam kodu: http://webmaster.helion.pl/index.php/elementy-blokowe-i-liniowe/6/174-wciecie-tekstu
      Tak na przyszłość ^ ^
      Okej, skoro się da, to już nic nie mówię, tak rzuciłam, że w cholerę malutka... xP A co do odrzutu na dwa metry, to wiem, że się da - zwróciłam uwagę, bo wiesz, czary mi się od razu kojarzą z odrzutem na dziesięć metrów do tyłu, to stwierdziłam, że lepiej się dopytać. Po za tym chciałam się pochwalić kolegą. Ma dokładnie dwa metry i piętnaście centymetrów ^ ^
      Po za tym opowiadanie naprawdę mi się podobała. Zwłaszcza ta lekkość.
      No nic, idę teraz swoją kartę poprawić, żeby móc o wątek poprosić.

      Usuń