środa, 30 października 2013

Śmierć nigdy nie zamyka swojego interesu.

Jackie Blackwater
siostra i pomocnica grabarza 
Jeśli chcesz zakopać czyjeś ciało po kryjomu, zawsze idziesz do niej. Bez słowa poda ci łopatę, wskaże miejsce najlepsze go chowania zwłok oraz takie, w którym szybko się rozłożą. Nie zadaje zbędnych pytań, tylko kopie dół, dwa i pół metra długi, metr szeroki i co najmniej cztery głęboki. Jej dłonie są małe, ale silne i szorstkie. Gdy ściskasz prawą na powitanie czujesz zgrubienia i kilka blizn. Na pierwszy rzut oka stwierdziłbyś, że to przeciętna dziewczyna o miłym usposobieniu, jednak po dokładniejszych oględzinach widzisz odrobinki ziemi pod jednym z paznokci, liść zaplątany we włosy. Gdzieś w uśmiechu czai się coś groźnego, czego nie potrafisz zrozumieć. Nie jest czarownicą, choć posądzono by ją o to, gdyby żyła kilkaset lat wcześniej. Uzdolnieni magicznie nazywają ją obdarzoną, ludzie piszący opowieści określili jako Banshee. Jej krzyk zwiastuje śmierć dla każdego, kto go usłyszy, tak piszą niektórzy. Nie jest to jednak prawdą. Gdy Jackie krzyczy, nie tak zwyczajnie, a głosem śmierci, ogłasza światu śmierć czarownicy lub innego dziecięcia nocy. Łowcy próbują ją zwerbować do swoich szeregów, aby sprawdzać, czy to co zabili rzeczywiście jest martwe.Ona jednak się nie zgadza, pozostając przy swoich zajęciach. Oprócz prowadzeniu zakładu pogrzebowego zajmuje się sprzedawaniem trumien dla wampirów (wśród modeli można znaleźć podwójne, z wbudowanym komputerem i modemem lub z mini lodówką z krwią). Często zajmuje miejsce najwyższego sędziego w sporach pomiędzy rasami, watahami czy grupami wiedźm przez swoją bezstronność. Co ciekawe, jeśli jakaś istota umrze w obrębie Salem, Jackie przejmuje część jej wspomnień. 

kartoteka zmarłego  - kontakt z grabarzem - klechty cmentarne

______________
Jack mi nie wyszedł. Nie mogłam się w niego wczuć.
Do przejęcia jest brat Jackie.
FC: Lily Rabe

Dom. Jestem w domu. Dlaczego to brzmi jak kłamstwo?

Nathan Auguste

Urodzony w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym, dla ciekawskich trzydziestego czerwca. Sacramento w stanie Kalifornia to miasto, z którego pochodzi, a przynajmniej zawsze tak mu wmawiano. On jednak w to wierzy i tego uparcie się trzyma. Od momentu, w którym przyszedł na świat miał zaplanowaną przyszłość. Idzie śladami swego ojca, by zostać światowej sławy Łowcą, jakim niegdyś był Peter Auguste - jego ojciec. Brązowe tęczówki zdolne przyciągnąć nawet najbardziej rozbiegane spojrzenie. Od dziesięciu lat zamieszkuje obrzeża Salem, kiedyś mieszkał tam z ojcem, teraz natomiast cały niewielki dwór w środku lasu należy do niego. Umysł ścisły, chociaż jedyną jego humanistyczną cechą jest fakt, że dużo czyta. Od jakiegoś czasu boryka się jednak z kardiomiopatią. Charakter różny; raz możesz trafić na aroganckiego samoluba, a za innym na cichego, zaczytanego chłopca.


Historia | Powiązania | Ciekawostki | Notki

                                                                                                                                     
Buźki użyczył Hayden Christensen.
Zakładki pewnie kiedyś tam zrobię, jak pogodzę się z panem Czasem. Tak, pokłóciliśmy się i on mnie teraz unika. Och, ja biedna...
Na wątki i wszelakie powiązania chętna, ale z Nathanem może nie pójść tak łatwo jak się wydaje. No, ale warto próbować, czyż nie? Częściej wymyślam niż zaczynam.
Witam.

wtorek, 29 października 2013

Za wrażliwą powierzchnią leży wojownik








Erin Froy



24 letnia wilkołaczyca | Omega | Czarna wilczyca | Kelnerka w jednej z kawiarni | Oddana słodyczom i wysiłkowi fizycznemu | Długa blizna wzdłuż żeber | Najpierw robi później myśli | Sympatyczna | Miła | Czasem wybuchowa | Trzyma się na uboczu | Pomocna | Stara się panować nad swoim wilkiem | Zakochana w książkach | Często buja w obłokach | Pesymistka | Mieszka na obrzeżach Salem, w małym drewnianym domku | Nigdy nie była zakochana | Pochodzi z Kanady | Ugryziona w wieku 19 lat | Marzycielka | Podczas pełni ucieka w głąb lasu | Zawsze nosi wisiorek ze zdjęciami rodziców i brata, którzy zginęli w pożarze


 _____________________

Cześć ! 
Karta krótka, ale może z czasem rozbuduję.
Ani ja ani Erin nie gryziemy, a wszelkie
wątki i powiązania jak najbardziej popieramy ^.^  
(Tekst pogrubiony to link) 

Nigdziebądź

„Bądź dziurą, bądź pyłem, bądź myślą, bądź tchnieniem. Bądź nocą, ciemnością, umysłem, marzeniem. I wśliźnij się, usuń się, przeniknij, czym prędzej. Nad, pod, dookoła, w kąt, na bok, pomiędzy.”

 Jasmin Scott
Dżin
Wędrowiec


     Wyobraź sobie miejsce wypełnione niczym. Bezkresna cisza otula cię ciepłą mgłą, gładko przepływa dookoła ciebie. Widzisz bez oczu, czujesz bez ciała, słyszysz bez uszu. Jesteś jednością wraz z tymi, którzy razem z tobą przebywają w tym cudownym miejscu nicości. 
     A teraz wyobraź sobie, że ktoś przemocą wyrywa cię z twojego azylu. Bezpiecznego domu, gdzie jesteś i będziesz przez wieczność. Zmusza cię, abyś przybrał materialne ciało, przypominające ciasny gorset. Uliczny kurz wdziera się w na nowo ukształtowany nos, a światło razi w utworzone dopiero przed chwilą oczy.
Chyba oczywistym jest, że w takiej chwili
 nie pałasz sympatią do tego, który cię przyzwał.



     Jasmin nie jest ani dobra ani zła. Jest zwyczajnym obserwatorem ludzkiego życia, a ma naprawdę dużo czasu, aby móc je przestudiować. Widziała jak rodzą się dzieci, a następnie te same dzieci, których ciała już dawno osłabły, pomarszczyły się, a włosy posiwiały, umierają. Nie jest opryskliwa, nie jest też chodzącą radością, chociaż poczucie humoru nie można jej odmówić. Stara się nie zwracać na siebie uwagi, jednak też nie ucieka od towarzystwa. Czasami może wydawać się dziwna, jakby nie dzisiejsza, a jej słowa mogą budzić lekką konsternację. Mistrzyni kłamstwa, chociaż ucieka się do niego dopiero wtedy, kiedy naprawdę musi. Stara się za wszelką cenę nie pakować w kłopoty, unika ich jak tylko się da. Raczej nie należy do osób, które zawierają przyjaźnie do grobowej deski, gdyż sama musiała kilkoro z nich uśmiercić, kiedy byli po przeciwnych stronach barykady. Kiedyś bardziej nienawistnie nastawiona do wszystkiego, co pochodziło ze świata materialnego, teraz nauczyła już się z tym żyć, a wręcz polubiła ludzi. Odkryła, że nie wszyscy są tacy sami, a niektórzy czasem nawet zasługują, aby traktować ich nieco lepiej, niż ozięble. 
    Opisywanie wyglądu Jasmin może być dość kłopotliwe, gdyż może ona przybrać postać każdej istoty żywej, jaka jej przyjdzie na myśl. Na co dzień jednak posługuje się wizerunkiem młodej, szczupłej dziewczyny. Jest niezbyt wysoka, aby nie rzucać się za bardzo w oczy. Ciemne, lekko falowane włosy sięgają za ramiona. Można określić jej mianem zwyczajnej, przeciętnej dziewczyny z delikatnie zaznaczonymi krągłościami tam, gdzie powinny się one znajdować. Jedynie oczy mogą je zdradzić, gdyż zmieniają one kolor w zależności od nastroju. Mogą przybierać wszystkie barwy tęczy.  Jej drugą ulubioną formą jest postać burej, pręgowanej kotki.
     W Salem zatrzymała się na nieco dłużej, chociaż zwykle tego nie robi. Wyczuła tętniącą z tego miejsca moc i ma nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto pomoże jej wydostać się z tego wymiaru. 


Bestiariusz

[Wodotrysków to z tym nie ma. Chyba najgorzej napisana karta na świecie, ale będę poprawiać, kiedy tylko wen wróci. Starałam się za wiele nie umieścić, żeby więcej można było pisać w wątkach, do których zapraszam bardzo serdecznie.
Na zdjęciu nie wiem kto. Tytuł karty jest też tytułem książki Neila Gaimana. Cytat też Neila Gaimana z "Księgi cmentarnej". ]

poniedziałek, 28 października 2013

"Now there's no holding back"


Alessia Minerwa Harris
znawczyni wilkołaczej etykiety | wilkołak | pisarka
23 lata | 31 października 


"Niech cię nie zwiedzie jej niewinny wygląd, to wilkołak - a takie są z natury twarde."

Zasada numer jeden
Wilkołakiem rządzi wilk. To on wybiera partnerkę, której będzie wierny, po której śmierci będzie miał depresję i jeżeli łudzisz się iż zdarza się to więcej niż raz w życiu, lub pokryje się z twoimi ludzkimi uczuciami, to jesteś w błędzie. Wilk po przemianie bardzo rzadko nad sobą panuje - nim władają emocje - ale mówi się, że rozniesie wszystko i wszystkich, którzy znajdą się w zasięgu jego pazurów z wyjątkiem partnerki. Wilczej partnerki - uściślijmy. Więzi, którą człowiek poczuje do danej kobiety, bo wilka ma w sobie, ale to nie oznacza, że ją pokocha. Oh, uległy wilk też nie rozniesie Alfy, oczywiście.

Pierwszego wilkołaka poznałam mając piętnaście lat. Oczywiście, nie od razu dowiedziałam się kim był - minęły trzy lata nim mi powiedział i to nie dlatego, że musiał. Coś się stało. Jego wuj był wilkołakiem - Alfą - miał stado i był uważany za jednego z najbardziej szanowanych ludzi w małym miasteczku w którym się wychowałam. Teraz wiem, czemu na początku tak bardzo nie podobało mu się, jak przychodziłam odwiedzać Michaela. Chłopak był pod jego opieką w zasadzie od zawsze i chociaż z czasem poznałam się, jaki jego wuj był surowy - Michael nigdy nawet jednego złego słowa o nim nie powiedział. Myślałam, że to była forma szacunku - może strachu. 
Z czasem jego wuj przyzwyczaił się do mojej obecności, a ja czułam się osaczona, bo z jego "akceptacją" wydawało mi się, że wszędzie widzę przyglądających mi się ludzi, którzy... patrzyli na mnie, jakby mnie rozpoznawali. Oczywiście, to że te dwa zdarzenia były ze sobą powiązane dowiedziałam się znacznie później. 
Okoliczności w jakich dowiedziałam się o wilkołactwie Michaela też nie były normalne. Należałoby chyba zacząć od tego, że zawsze fascynowałam się wilkami - jakkolwiek banalnie to brzmi - tak było. Nie mówiłam na głos, ale potrafiłam w czasie pełni patrzeć się w okno i mieć... 

Zagryzłam delikatnie wargę, wsuwając ręce do kieszeni i tupiąc mocno w chodnik, by wytrzepać buty ze śniegu. Potarłam dłonią czerwony nos, po czym schowałam bardziej twarz za szalikiem, wydmuchując w niego powietrze, by czuć ciepło. Mi zawsze było zimno...
Uniosłam wzrok i zobaczyłam siedzącego na trzepaku Michaela. Podbiegłam do niego i stanęłam tuż przed nim opierając ręce o jego kolana.
- Jak ty to robisz, że cały czas ci ciepło? - spytałam po raz setny przesuwając wzrokiem po jego ciele. Nie trząsł się wcale, a miał na sobie tylko cienki sweter. Jego twarz też nie wyglądała na zmarzniętą. Nie tak jak moja w każdym razie.
- Jestem wilkołakiem, my nie marzniemy - mruknął, a ja się roześmiałam. Czasem zdarzało mu się rzucać takimi tekstami; wiedział, że te stworzenia należały do moich ulubionych fantastycznych "kreatur". Szybko jednak przestałam, gdy zobaczyłam jaki on jest poważny. 
- A co dziś tak męczy naszego wilkołaka?
- Wczoraj była pełnia.
- Wiem. Wyłeś do księżyca? - uśmiechnęłam się zadziornie.
- Nie. Zabiłem człowieka. - Patrzył mi w oczy i choć chciałam się śmiać z tego dowcipu, to nie potrafiłam, czując się całkowicie przerażoną. Patrzył mi w oczy i wiedziałam, że nie żartuje. Patrzył mi w oczy, a ja nie potrafiłam zrobić ani jednego kroku. 

Wilkołaki oczywiście nie mogły mówić byle komu o tym kim są. My mieliśmy chronić się nawzajem. Udawać, że nic się nie stało i Michael nigdy mi niczego nie powiedział. Oczywiście miał do czynienia ze mną, więc w wolnych chwilach pytałam się go o to i owo... w ten sposób w wieku dwudziestu lat byłam w pełni świadoma tego na co się decydowałam. Oczywiście Michael nie był zadowolony z moich planów, ale wilków nie da się długo oszukiwać - a dwa lata to szmat czasu - i stado zaczęło się domyślać. Mogli go ukarać za wydanie tajemnicy, albo mogłam chcieć być przemieniona - wilkołaki tylko przy świadomej przemianie zezwalają na przemianę bez konsekwencji - każdy wilkołak zamieniony "przez przypadek" sprawiał, że jego "stwórcę" musiała spotkać większa lub mniejsza kara. Jako przemieniona przez Alfę miałam większe szanse. Nie przewidziałam tylko, że Michael rzuci się do gardła swojemu Wujowi. Nie byłam z Michaelem połączona w żaden sposób, więc długo nie mogłam tego zrozumieć. 

Zasada numer dwa
Wilkami rządzi osoba najbardziej dominująca. Cóż... nie liczy się to kobiet - to smutne, ale one mają dokładnie taką hierarchię jaką jej partner. Jeżeli nie posiadają nikogo, to są najniżej w hierarchii. Dawniej się mówiło, że należą wówczas do Alfy, ale z czasem odeszło się od tego. W tym miejscu warto dodać, że wilkołaki są okropnie, ale to okropnie tradycyjne. Emancypacja kobiet jest dla nich w większości pojęciem abstrakcyjnym. Skupiając się na samcach - to głęboko patrzą sobie w oczy, co kończy się tym, że słabszy spuszcza wzrok, albo skaczą sobie do gardeł. 
Czułam pot na policzkach i karku, a obraz przed moimi oczami stawał się zamazany. Zamrugałam kilkukrotnie, by widzieć wyraźnie i coś co rzuciło mi się w oczy, to żółtość ślepi Michaela. Każdy wilkołak w pokoju - a było ich kilkunastu - poczuło tę narastającą atmosferę. Usłyszałam warczenie, ale zaraz potem byłam już zbyt zamroczona, by kojarzyć cokolwiek Słyszałam tylko swój szybki oddech i ten palący ból w przedramieniu. 
Nawet nie zauważyłam kiedy położyłam się na ziemi i tylko tempo wpatrywałam się w ugryzienie. Nade mną ktoś walczył... przez chwilę nie mogłam skojarzyć imiona, ani sytuacji, ten ból... 
A potem głośne uderzenie martwego ciała Michaela o podłogę. Powinnam czuć. Płakać. Nie byłam w stanie się ruszyć, tylko łza spłynęła po moim policzku, kiedy przełykałam ślinę. Bunt przeciwko Alfie - niedopuszczalny. 

Zasada numer trzy
W stadach wilkołaków jest rywalizacja, ale stado stanowi świętość - alfa najczęściej pozwala albo nie pozwala samotnym wilkom być na jego terenach; samotnym wilkiem nigdy nie będzie kobieta - to poniżej godności alfy, a do tego alfa ma obowiązek chronić samice, bo bardzo mało samic przechodzi przemianę.

naiwna; roztrzepana; niepanująca nad sobą
krótkowzroczna; wierna; nademocjonalna
dzieciak; młoda; szczeniak;
ta głupia, co sama chciała przemiany;

Chciałam wyjechać od razu, ale Wuj mi nie pozwolił. Zostałam pod jego opieką Alfy dopóki jego zdaniem nie byłam na tyle panująca nad sobą, by móc chociażby przebyć drogę do drugiego miasta. Pół roku temu przeniosłam się do Salem - cały czas mam problem z podporządkowaniem się. Cały czas nie do końca nad sobą panuję. 
Wilkołaki nie są, nie były i nie będą potulnymi zwierzaczkami. Odnotowano wiele takich przypadków, gdzie pomimo braku pełni doszło do przemiany - tak zwane napady szału. 

_____
WIZERUNEK: Molly Quinn
Edith: 28 października 2013

niedziela, 27 października 2013

You're gettin' rusty, brother.

Praca za barem ma swoje plusy i minusy. Nocne życie, napotkani ludzie i przewijające się codziennie okazje, na pewno należą do plusów, ale jak się jest z natury leniwym i lubi się wyspać, to minusy bardzo szybko zaczynają przeważać.  Dodaj do tego mieszkanie w Salem, bycie czarownikiem i istnienie czegoś takiego jak ,,łowcy" i zostaje bardzo niewiele czasu z tych dwudziestu-czterech godzin.
Wieczór zaczął się podobnie, jak setki innych wcześniej, które w znudzonym umyśle Setha zlewały się w jedno. Noce były jednym ciągiem, kufle, nalewak, od czasu do czasu kieliszki i butelka. Wszystko to zlewało się w jeden schemat, powtarzający się w nieskończoność.
Seth skłamałby, gdyby powiedział, że nie czekał na jakieś wydarzenie. Coś co przywróciłoby właściwą siłę biegu jego krwi. Jednak, gdy wydarzenia zaczęły nabierać nieodwracalnego tępa. Seth zatęsknił za stagnacją.
Winchester otworzył bar o siedemnastej, jak miał w zwyczaju. Przez jakiś czas miał spokój, klienci w piątek schodzili się najwcześniej o osiemnastej, a do dwudziestej i tak było pustawo. Przez te kilka godzin nalewał piwo, obserwował gości i gawędził ze znajomymi klientami, którzy jak co tydzień przyszli zalać smutki, albo świętować. O dziesiątej nie miał już czasu ani na pogawędki ani na obserwacje. Zamówienia leciały ze wszystkich stron, a klient który musi za długo czekać, nie zostawia napiwków.
Po raz pierwszy zobaczył go siedzącego w kącie, z piwem, które Seth na pewno nie nalewał. Siedział, z krzesłem podsuniętym pod ścianę i gapił się. Gdyby nie ten wzrok, Seth pominąłby go jak każde innego szaraczka, ale te oczy wwiercały się w barmana jakby chciał zrobić mu coś złego. Z czystą nienawiścią. Seth przerwał kontakt, odwracając się do zniecierpliwionych klientów.
Obcy siedział w tym samym miejscu prawie do zamknięcia, a Winchester z całej siły starał się nie zwracać na niego uwagi. To nie mógł być przypadkowy zawadiaka, który uznał że zastraszy kogoś spojrzeniem. Nikt normalny nie siedziałby tyle przy jednym piwie, a jego jedno piwo nie mieniałoby stanu napełnienia w górę.
Cholera.
Następnego dnia Seth odmówił sobie zwyczajowego drzemania do południa. Wstał ze świtem, śpiąc jedynie trzy godziny. Resztkę znużenia odpędził kawą i prostym zaklęciem. Miał sporo pracy
Najpierw usiadł do biurka, mieszkanie nad barem nie było ogromne, ale na biurko miejsca starczyło. Z szuflad wyjął średniej wielkości stos papierów, za które kilkaset lat temu posłano by go na stos. Papier, pokryty linijkami drukowanego tekstu (w końcu żył w dwudzestym-pierwszym wieku, nie było potrzeby babrać się z rozpadającym pergaminem), rycinami i schematami kręgów. Rozłożył wszystko na biurku, część rycin wymagała układania puzzli z kartek, i przystąpił do nauki. 
Poprzedniego wieczora poczuł coś dziwnego ze strony obcego, musiał to znaleźć. Jeżeli w całym Salem staniała informacja na temat obcego, to znajdowała się w biurku Setha.
Co jakiś czas przerywał lekturę, rozrysowywał jakiś krąg solą na biurku, lub innym materiałem w zależności od potrzeby. Rzucał proste zaklęcia lokalizacyjne, skanował okolicę. Wszystko na próżno. Zwalał to jednak na konto nikłej ilości mocy jakiej używał, w końcu nie chciał zaalarmować wszystkich istot magicznych w stanie. 
Koło trzeciej po południu, kiedy uznał już że nie otworzy dziś baru,  obrócił się by zrobić sobie jakiś obiad. W jego kuchni stał dobrze zbudowany mężczyzna, w znoszonym swetrze i siwych włosach związanych w koński ogon. Z ucha zwisał kolczyk zrobiony z kilku piórek i kostki kurczaka. 
- Seth. - Powiedział poważnie mężczyzna, patrząc na zdziwionego chłopaka.
- Uprzedzaj zanim wpadniesz... tato. - Seth wywrócił oczami i zanurkował do lodówki. 
Prawda była taka, że ojciec Setha nigdy nie zapowiadał się przed przyjazdem, nigdy też nie trudził się pukaniem do drzwi, co parę razy doprowadziło do zawstydzających sytuacji. 
- Mam sprawę, synu. - Zawsze miał. 
- W co się tym razem wpakowałeś? - Zapytał młodszy, jednocześnie wykładając na blat obok kuchenki: jajka, masło, cebulę i porządny kawał kiełbasy. 
- Nie ja, Twoja matka. Ktoś trafił na jej ślad, kiedy ostatnio była w Watykanie. - Ojciec Setha potarł oczy, otoczone wianuszkiem zmarszczek. Wyglądał znacznie starzej niż powinien, ale to była cena jaką płacił za używanie Uchawi Wa Damu Nyeusi.
Seth oparł się ciężko o ścianę za nim, nie miał daleko, jego kuchnia miała w szerokości może półtorej metra. 
- Czemu ja się nie mogłem urodzi w normalnej rodzinie.Nawet normalna rodzina czarownic byłaby spoko, ale nie. Ja musiałem urodzić się w rodzinie, w której matka ma bardziej porąbane hobby od ojca. O ile cokolwiek może być bardziej porąbane od szukania najbardziej chorych rodzajów magii afrykańskiej. - Wyłamał palce. - Dobra, co tym razem zrobiliście? - 
- Twoja matka znalazła jakiś stary zapis, coś o odmładzaniu, wiesz jakiego ona ma fioła na punkcie wiecznej młodości. - 
- Jak każda kobieta w jej wieku. Tylko, że coś mi się wydaje, że ona nie szuka tego dla siebie. - Seth spojrzał na ojca z wyrzutem. 
Clarence Winchester odpowiedział spojrzeniem pełnym zdziwienia. 
- Nie udawaj. Wiesz tak samo dobrze jak i ja, że gdybyś te dwie dekady temu, dał sobie spokój z tym afrykańskim voodoo, ona nie chciałaby ratować męża. Przecież ty wyglądasz gorzej od dziadka! - Seth miał serdecznie dosyć rozwiązywania problemów swojego ojca. Od kiedy poznał Uchawi Wa Damu Nyeusi, przestał bazować na swojej zwykłej mocy, zachłysnął się swoją ,,potęgą", nie wiedział które z jego rodziców miało bardziej upośledzony instynkt samozachowawczy. 
- Pogadanki umoralniające zachowaj na święto dziękczynienia, akurat będziecie mogli nadawać z babcią w kantonie. - Odciął się Clarence. 
Seth machnął ręką, ojca nie dało się przegadać, był bardziej uparty od matki. 
- Co jest? - 
- Watykan wysłał kogoś za nią. - Ojciec wyjął z kieszeni znoszonych jeansów plik kartek i podał synowi. Seth rozłożył plik, i na pierwszej stronie zobaczył zdjęcie.
- Ja was wszystkich pier.... - 
-Ej, mówisz o swoich rodzicach! -
- Nie was.... - 
- Oni żyją w celibacie. -
Obydwaj ryknęli śmiechem. Na zdjęciu przedstawiony był młody mnich, azjatyckiego pochodzenia, ostrzyżony w tonsurę. Zdjęcie musiało być nieco nieaktualne, bo ten, którego wczoraj widział miał dość bujną czuprynę, ale nie ulegało wątpliwości, że to ta sama osoba. Dalsze kartki niosły standardowe i praktycznie bezużyteczne informacje. Chłopak nazywał się Ricardo de Vere i był sierotą, wychowankiem jakiegoś przyklasztornego domu dziecka. Rodzicami byli prawdopodobnie imigranci z Azji, którzy oddali dziecko do domu we Włoszech, stąd rozbieżność aparycji i imienia. 
- Inkwizytor? - 
- Gorzej. Dominikanin. - Clarence wzdrygnął się z przestrachem. No tak, sam był już praktycznie bezbronny, wobec innych użytkowników magii, niezależnie czy tej ,,złej" czy ,,dobrej". Sam pewnie nie wiedział ile razy może jeszcze użyć Damu Uchawi o Uchawi Wa Damu Nyeusi nie mówiąc. 
Dominikanin. Domini Canis. Pies Pana. Ze wszystkich wysłanników Kościoła jakich spotkał przez lata, Ci byli zawsze najgorsi. No, byli jeszcze neofici z Kościoła Amerykańskiego, ale Ci rzadko mieszali się do spraw Salem. 
- To pomoże Ci go znaleźć. - Powiedział ojciec, wyjmując z rękawa mały rulonik papieru. Położył go na blacie, patrząc w oczy syna.
- Czemu matka sama nie zajmie się swoimi problemami? Pamiętam czasy, kiedy takiego zakonnika wciągała nosem na śniadanie. - 
- Pamiętam czasy, kiedy mogłem teleportować się na środku Times Square i nikt nawet nie mrugnął. - Clarence czegoś nie mówił młodszemu Winchesterowi.  - Po prostu zajmij się nim. - 
Seth nie odpowiedział, wbił jajka na rozgrzaną patelnię, kiedy jego ojciec sam odprowadził się do wyjścia. 
O północy, był na polanie w lesie oddalonym od Salem o jakieś pół godziny drogi autostradą. Miejsce było idealne, spokojne, odludne, brak jakichkolwiek niepotrzebnych świadków, ewentualne straty ograniczone do minimum. Jak uczyła mamusia. 
Rozwiązał zawiniątko, na którym spisane były trzy proste słowa, w języku Keczua. Z trudem przypomniał sobie prawidłową intonację, ale sens zaklęcia był mu znany. Nie wiedział co prawda jakie drzwi miał otworzyć, ale cóż... Ojcu trzeba czasem zaufać. 
Efekt był natychmiastowy, chociaż pozbawiony efekciarskich bajerów. Z linii drzew, po przeciwnej stronie polanki wyszła postać. Niski, ubrany w habit z narzuconym kapturem, zakonnik sunął powoli, zgodnie z odwieczną tradycją zakonników ukrył dłonie w rękawach. 
- Spodziewałem się kobiety. - Powiedział łamaną angielszczyzną, z wyraźnym włoskim akcentem. 
- Spodziewałem się mężczyzny. - Odparł z drwiną Winchester. 
Stali, w świetle księżyca, a ich oddechy zamieniały się w parę w chłodnym jesiennym powietrzu. W końcu, by przełamać ciszę Seth powoli zdjął koszulę i zaczął składać ją równo. 
- Po co to robisz? - Zapytał zakonnik, widocznie zbity z tropu. Jego głos wyrażał napięcie, zdenerwowanie. Nie mógł mieć większego doświadczenia w polowaniach na czarownice, z racji młodego wieku. 
- Lubię tę koszulę, nie chcę by się zniszczyła. - Odpowiedział nonszalanckim tonem Seth, prostując się i wyciągając podkoszulek ze spodni.
Ich spojrzenia się spotkały, i ostatnim o czym pomyślał Seth, była wdzięczność, że chłopak ma szacunek dla starej szkoły. 
Najpierw starły się ich myśli. Pojedynek o dominację nad umysłem przeciwnika, by zakończyć starcie zanim dojdzie do jakichkolwiek poważnych zniszczeń. Rodrigo miał myśli rozpalone gorącym żarem i miłością do swojego Boga, Seth zachowywał spokój, jego myśli, jego mentalna obrona była zimna jak lód, wyrachowana i starannie przygotowana na ataki Wiary. Stali tak dłuższą chwilę, mierząc się na psyche, aż dotarli do punktu bez wyjścia. Żaden nie mógł narzucić dominacji drugiemu, a ich energia wyczerpywała się coraz szybciej. 
Pierwszy złamał się i zaatakował Azjata, wyrwał dłoń z rękawa i szybkim ruchem skreślił znak w powietrzu. Seth poczuł zbliżającą się falę mocy, lecz rozproszył ją, bez użycia gestu. Fale przeszły bokiem.
Zakonnik nie przestawał, po pierwszym, raczej próbnym niż poważnym ataku posłał drugi, bardziej złożony.
Potem wszystko zlało się w całość. Winchester nie myślał logicznie, polegał na instynkcie i wyuczonych odruchach. Walczyli jednocześnie na trzech frontach. Ścierali się myślą, zaklęciami, w ruch poszły też noże, wydobyte zza pasów. Zakonnik był dobrym przeciwnikiem, a Seth pierwszy raz poczuł, że na własną zgubę życzył sobie odrobiny ekscytacji w życiu. 
Sekundę roztargnienia, prawie przypłacił życiem. Stalowy uścisk zacisnął się na jego szyi. W odpowiedzi Winchester posłał swój nóż w kierunku gardła przeciwnika, lecz zanim zdążył zadać śmiertelny cios, odrzuciła go od niego sferycznie uformowana magia. 
Pół sekundy później, dwa metry dalej Seth zerwał się z mokrej trawy i wytarł krew z wargi. Kawitacja. Skubaniec potrafił korzystać z kawitacji. Spojrzał na krew na dłoni. Nie miał zbytniego wyboru.
Rozstał czerwień na dłoniach, potem na przedramionach i policzkach. Ciecz nie pokrywała jego ciała idealnie, zostawiała puste miejsca na skórze, układające się w fantazyjne plemienne zwory. 
Seth przymknął oczy, czując jak energia napływa do niego z okolicy. Ziemia, drzewa, zwierzęta, nawet światło księżyca użyczały mu swojej mocy.  
- Damu Uchawi. - Powiedział cicho, patrząc na zakonnika.
Rodrigo uśmiechnął się, dotykając palcem delikatnej smugi na gardle. Pokręcił głową, narzucił kaptur i odwrócił się na piecie. 
Seth zaklął pod nosem, ale jak stara szkoła, to stara szkoła. 
[Tak mi się jakoś nudziło dzisiaj.]

Bądź dumnym wilkiem, nie kundlem co ujada...

....słowa tak proste i prawdziwe.








Imiona : Dante Cain
Nazwisko : Blind
Wiek : 29 lat
Rasa : Wilkołak
Zawód : Właściciel znanego w miasteczku baru.
Orientacja : Biseksualny
Znaki szczególne : Tatuaż na ramieniu i w kilku innych miejscach,
dwa kolczyki w uchu.

W mieście się urodził, uciekł na kilka lat i powrócił rok temu. Wrócił jako wilkołak i do tego Samiec Alfa razem ze stadem, które jakoś tak powstało w ciągu tego czasu. Dobierał każdego osobnika w taki sposób, by nikt nie próbował mu buntować się. Nie ma na to cierpliwości. Dzięki temu też może się poszczycić tym, że ma jako jedyny stado liczące 15 wilków i każdy, no poza ludźmi, o tym wie i nie są tępieni tutaj jak na razie.Gdy zjawił się w Salem znów postanowił otworzyć bar, lokal, gdzie wszyscy są mile widziani, nie ma w tym miejscu czegoś takiego jak spory między rasami. Sprawiasz kłopoty? To wypad i koniec.
Dante jest typem pełnym sprzeczności, tak naprawdę nie wiadomo czego się spodziewać po, nim. Wielu się śmieje, iż uwielbia zaskakiwać, szokować. Znany jest jednak w środku wilkołaków z tego, że uwielbia romanse, mimo iż ma partnerkę. Nie kocha jej, nie chce jej, ale nie może się pozbyć, próbował nie raz. Tak, to jest, gdy zawiera się umowy, będąc nie całkiem trzeźwy i myślący.
Tutaj też dobrze jest napomknąć o jego słabości do alkoholi, zdarza mu się przez mocniejsze trunki podejmować głupie decyzje. Blind parę lat temu stracił coś takiego co zwie się moralność, a przez to też stal się bardziej nie stabilny. Nabrał dystansu do otoczenia, na co dzień wydaje się chłodny, chyba ze zainteresujesz go bardzo sobą.

POWIĄZANIA | WSPOMNIENIA | WILK W DUSZY
___________________________________________________
Witam
W Karcie będą poprawki za kilka dni,
gdyż teraz jest raczej słaba.
Zakładki pouzupełniam szybko, 
Zapraszam do wątków i powiązań!
Poszukiwana jest Partnerka Blinda oraz reszta stadka!

sobota, 26 października 2013

We all gonna go to sleep.

Imię: Seth
Nazwisko: Winchester
Wiek: 27
Rasa: Czarownik
Zawód: Barman w barze ,,Asylum"
Zamieszkały: Nad miejscem pracy.
Słów kilka:
Urodzony i wychowany w Salem. Jego matka była wiedźmą, jego babka była wiedźmą i jak sam lubi mówić ,,on też jest wiedźmą". Mimo, że obydwoje rodziców miało talent do naginania praw fizyki, to matka uczyła syna jak posługiwać się magią i nie dać się jej zabić. Ojciec mało bywał w domu, często w rozjazdach, wpadał na weekendy.
Seth nigdy nie był orłem w nauce, Ci którzy zostali w Salem po ukończeniu liceum, pewnie będą go pamiętać raczej jako zamyślonego (wczesne lata) lub skacowanego (późniejsze lata) przez większość czasu. Lubił za to ćwiczenia, jakie zlecała mu matka i te nieliczne godziny spędzane w warsztacie z ojcem, kiedy wśród dokręcania śrubek i babrania się w silnikowym smarze poznawał sekrety ,,jego" magii.
Teraz nadal nie ma parcia ani na naukę, ani na karierę. Dobrze mu jak jest. Pomaga tym, którym pomóc może dobrze napełniony kieliszek, a i wysłuchać potrafi. Sam, też czasem wypije, czasem więcej niż trochę.
Czasem też rzuci kurwą, jak go potrącisz. Jak zrobisz to drugi raz, to wyrwie Ci język.
[Edit: Jak bardzo nie lubię używać zdjęć, to dodaję to coby nie wypadać z przyjętej na blogu konwencji]

piątek, 25 października 2013

Za sobą samym szczególnie nie przepadał, ale do innych żywił niechęć tak wielką, że siebie samego jakoś znosił.

Shane Kingston
W skrócie: dziewiętnaście lat, wilkołak, bez stada, homoseksualny, pochodzi z Chicago, kradnie, bije, walczy, bierze to co chce i nie pyta.
Jest nienormalny. Wyssał to z mlekiem matki albo dostał w prezencie wraz z kolejnym uderzeniem od ojca. Sposób nie ma większego znaczenia, gdy staje się w obliczu kogoś pozbawionego zahamowań, zagrażającego życiu. To nie ugryzienie spowodowało zastrzyk szaleństwa, ono było zawsze. Trzeba jednak przyznać, że od czasu wypadku wszystko tylko się pogłębiło. Nie naprawisz go. Nie wywołasz w nim poczucia winy. Nie znajdziesz współczucia. Jest pęknięty. To nic nowego. Dziewiętnastoletni gówniarz, który w razie problemu  radzi sobie za pomocą agresji. Nietypowy, zaskakujący, stawiający moralność pod znakiem zapytania. Nie przyznaje się do wielu rzeczy, ma mnóstwo sekretów, wierzy we własne pięści.
Został ugryziony dopiero przed miesiącem i ma za sobą jedną pełną przemianę. Zupełnie nad sobą nie panuje, co jednak głównie ustosunkowane jest jego charakterem, nie samym wilkołactwem. Wyszedł z domu i już nie wrócił, prawie wykrwawił się w lesie. Od tamtej pory dostarcza światu jeszcze więcej problemów niż wcześniej. Nie ma większych problemów z akceptacją nowego odkrycia, chociaż niezwykle irytuje go ogon. Do Salem dotarł przypadkiem i nie wie jeszcze czy zagrzeje tu miejsce. Póki co, je, pieprzy i nie robi dobrego wrażenia.


Krótko, lecz treściwie.
Umberto Eco w tytule.
Noel Fisher.

this my rules


Anthony Tonk
Niewerbalnie uzdolniony
Czarodziej | Zadufany w sobie | Kochający wolność | Lubiący kobiety | Z poczuciem humoru | Zdystansowany | Uwielbia nadużywać swoich mocy | Cwany | Opryskliwy | Bezczel | Z miękkim sercem | Twardy | Sprawiający pozory | Pełen sprzeczności  | Bez zaufanie do samego siebie | Niewierny ideałom | Pragnący czegoś wyjątkowego | Poszukiwacz | Ze słabością do dzieci* | Czarujący | Ujmujący | Arogant | Czytaj pomiędzy wierszami | Nie bierz na serio | Trzymaj się z daleka | Poczuj jego bliskość

Anthony... to dziecko szczęścia. Ta blizna na lewym policzku, to właśnie to szczęście. Pamiętam, że gdy jeszcze był małym chłopcem i dość niepokornym - tu staruszka uśmiecha się z rozbawieniem - uciekał z domu. Marzeniem dla niego było zobaczyć wilkołaka. I zobaczył go... Co w skutkach było porażające. Kiedy wspominam, uświadamiam sobie, że to zachwiało jego poczuciem wartości. Już nigdy nie był tym samym, uśmiechniętym i beztroskim dzieckiem... - zamknęła wymownie oczy, kończąc krótki monolog.

I tak każdego poranka, południa, wieczora, Tonk szuka sensu w swoim życiu. Wydaje się ono nieuchwytne, bo jest człowiekiem niezwykle zmiennym. Ucieka w świat wyimaginowany, tworząc własną rzeczywistość. Rzeczywistość, która ideałem jest dla niego samego. Czasami wydaje mu się, że odgrywa główną rolę w kiepskim hollywoodzkim filmie, zaś to tylko rzeczywistość. Sen na jawie. Oto słowa, które oddają jego permanentną osobowość.
Poszukiwacz? Czego więc poszukuje... Miłości? Rozrywki? Bliskości? Seksualności? Sam nie wie. To tylko elementy, które nigdy nie stworzą całości. Jeśli będzie bliskość, nigdy nie będzie fizyczności. A jeśli będzie fizyczność, nigdy nie będzie miłości. To tak pokrętna i wyobcowana osobowość, której on sam nie rozumie. To złota klatka,w której musi gnić. Musi czy chce? Zasadnicza różnica, choć Tonk unika retorycznych pytań w swojej głowie, które dotyczyłyby tej kwestii. Niełatwo poradzić sobie z innością i ciężkim charakterem. Niełatwo wcisnąć go w ramkę, ponieważ nie jest standardowy. Człowiek zagadka. 

__________________________________________________
Karta krótka, ale nadrobię.
*lubi dzieci, bo są małe i słodkie (nie mylić z pedofilią).
Tobias S.

"Skacz - i lecąc w dół, pozwól, by wyrosły ci skrzydła"

~Ray Bradbury

człowiek czytacz
bibliotekarz w Salem

06:15 Pobudka. Wygrzebuję się z łózka przez piętnaście minut, włączam radio. Jest ustawione na stację rockową. Niespodzianka, prawda? Wyciągam z szafy ubrania i idę do łazienki. Biorę prysznic. Nie rozumiem po co kobietom tyle buteleczek w łazience. Wystarczy kupić żel, który nadaje się również do włosów. Głupota. Strata pieniędzy. Po co utrudniać sobie życie?
06.50 Pora na śniadanie. Tylko ze względu na to, że mam wścibską sąsiadkę, która mnie obserwuje że  lubię jeść, wkładam chleb do tostera i wyciągam z lodówki Nutellę. Głaszczę Tali i Nix po głowie i wsypuję im karmę do misek oraz zmieniam wodę. Myję ręce. Sięgam po "Z milczącej planety" C.S. Lewisa. Smaruję grzanki masłem i czekoladą. Otwieram na stronie 154.
07.30 Wychodzę z psami na godzinną przebieżkę do parku. Rzucam im ringo, puszczam wolno, pozwalając im się wybiegać. Niech się psiaki nacieszą życiem. Czasem wsiadam na rower i robię kilka kilometrów, a one biegną obok. Potem są bardzo zmęczone.
08.30 Zamykam dom na wszystkie spusty i idę do pracy. W końcu nie tylko ja chcę czytać. Po drodze do biblioteki jak zwykle pozdrawiam sąsiadkę, która podlewa pelargonie na balkonie.
09:00 Punktualnie otwieram bibliotekę. Chciałbym być nieśmiertelny, aby móc przeczytać wszystkie książki. Cały dzień sprawdzam, czy tomy są dobrze ułożone, odkurzam półki i wypożyczam starszym paniom romanse i powieści religijne.
14:30 Wracam do domu, prysznic i biorę psy na spacer. W meksykańskiej knajpce zamawiam tortillę na wynos (bo lubię, a co!) i idę znów do parku. Siadam na ławce, czytając "Norwegian Wood" japońskiego autora, Murakamiego. Całkiem dobry obiad.
15:45 Powracam do biblioteki, moich książek. Pachną ciszą i skupieniem. Na każdej ze stron namalowane jest życie, czy to pantofelka w atlasie biologicznym, czy pana Darcy'ego z "Dumy i Uprzedzenia". Zwykły człowiek, czarownica, wampir... Wbrew pozorom oni mają tylko jedno życie. Czytelnik ma ich nieskończenie wiele.
19:00 W pracy konsumuję z jakiś tomik wierszy, oprowadzając uczniów, którzy potrzebują książek. Najczęściej są to jakieś bardzo skomplikowane formuły, których nie ma w Wikipedii, inaczej by w ogóle tutaj nie zajrzeli. Punkt dziewiętnasta zamykam.
19:30 Po powrocie do domu biorę torbę i idę na trening Krav Magi. Jest to izraelski system samoobrony i walki wręcz opracowany na bazie podstawowych odruchów obronnych człowieka. Posiada różne pchnięcia i uderzenia na okolice gardła, oczu, kopnięcia w strefę krocza oraz w nogi. System cały czas ewoluuje na drodze licznych badań i doświadczeń użytkowników, ale także przejmując z innych systemów obronnych bądź sztuk walki najbardziej skuteczne rozwiązania.
21:00 Po powrocie znów idę z psami na spacer. Lubię obserwować ciemne ulice i ludzi, którzy w ciepłych i jasnych domach wykonują prozaiczne czynności. Takie trochę zboczenie. Czasem dzwonie do kogoś, ale rzadko.
22:30 Po długim prysznicu i nakarmieniu psów siadam z kolejną lekturą i lampką wina. Czytam pół godziny, a potem włączam jakiś serial. The Walking Dead albo coś innego. Właśnie czekam na Pilot Draculi.
24:00 Gaszę światło i idę spać.
"Czytanie – jedna z umiejętności nabywanych przez człowieka w procesie edukacji, która umożliwia odbiór informacji przekazywanych za pomocą języka pisanego. Współcześnie wciąż jedną z podstawowych form komunikowania się jest mowa pisana, dlatego czytanie jest jedną z najważniejszych umiejętności każdego człowieka."
[personalia][czytacz][kontakty]

_____________
fc: Matthew Goode
Mam nadzieję, że polubicie tego miłego pana z biblioteki. 
Ktoś chętny na romans?
Powiązania plz...
W imieniu jest link ^^